Studium Johna Mayera i jego dolinki szczęścia.

john mayer
Nie wiem, co ten chłop na siebie włożył, ale płyta mu się udała.

John Mayer wydał nowy album „Paradise Valley”. Materiał nie zaskakuje właściwie niczym, to znaczy jest trochę bardziej bluesowy niż ostatnie produkcje, a poza tym, to stary, dobry Mayer. Głos mu się nie zmienił i dalej czaruje dziewczynki, brzdękając na gitarce;) Czyli 100% Johna w Johnie:D

Na płycie są dwa duety: z Frankiem Oceanem – bardzo przyjemny, choć stanowiący właściwie bardziej taki przerywnik, niż samodzielny utwór. Drugi z Kate Perry (Who You Love Feat. Katy Perry) – oni podobno są razem, choć niby nie są, ale może są. Ale właściwie, co mnie to – piosenka średnia.

Słuchamy:

Z doświadczeń własnych podpowiem, że gdy ma się jakąś robotę przy biurku, a za oknem jest tak jak teraz, czyli nijak, to płytka siada idealnie. Do muzyki pasuje również herbata zielona + kostka czekolady (to tak w ramach proponowanego menu okołomuzycznego).

I na koniec nie powstrzymam się jednak i nie odpuszczę okazji, żeby wrzucić moje ulubione nagranie Mayera. Muszę tego posłuchać średnio raz kwartał. No tak już mam.

Miłego!

/a.

Roadtrip z Davidem Lynchem i Lykke Li.

Macie już jakieś plany na 15 lipca? Nie? Pan David Lynch ma, wydaje wtedy płytę.

THE-BIG-DREAM-COVER

The Big Dream zapowiada się bardzo ekscytująco, już w pierwszej recenzji napotkałam na określenia: „modern blues”, „blues jam”, „hybrid, modernized form of low-down blues”, czyli NAJLEPIEJ. Będzie tam 11 oryginalnych piosenek, cover „The Ballad of Hollis Brown” Boba Dylana i bonus w postaci duetu z Lykke Li „I’m Waiting Here”:

Jestem wielką fanką Lykke, więc od początku byłam na tak, ale szczególnie przekonał mnie teledysk. Moją pierwszą reakcją było „O kurde, ale gładko”. Zarówno piosenka jak i klip suną spokojnie i relaksują nieziemsko. „Ten teledysk powinien być lekturą obowiązkową dla polskich drogowców”- miliony dla Agi za to podsumowanie! Poważnie, można odpłynąć.

A Wam jak się podoba surrealistyczny Lynch i słodka Li?

/i.

Haha! „hybrid, modernized form of low-down blues”. Widzę Słodka, że gustujesz w nazwach gatunków dłuższych od tekstu całej piosenki:D Najbardziej śmieszy mnie to „low-down blues”, szkoda, że nie „low-down-below-beneath-underneath-downhill-downstairs blues”. To by było coś!

/a.

Palcem po mapie

Polecam przyjemny blueso-bit z teledyskiem. Bardzo lubię takie vedeła. Przyjemna alternatywa dla tych, którzy marzą o podróży przez całe Stany,  a nie chce im się stać w kolejkach po visę.

/a.

Pan, któremu ciężko jest żyć w Ameryce

O Charlesie Bradley’u miałam pisać już przy okazji Off Festiwalu, gdzie był jednym z koncertujących, ale jakoś mi zeszło;) Nie miałam osobistej przyjemności słuchać na żywo, ale słuchając w radiu i czytając wiele opinii, troszkę bliżej przyjrzałam się osobie Charlesa.

Otóż Bradley jest w wieku dość mało oczywistym, jeśli chodzi o debiut, ma bowiem 64 lata. W ogóle cała historia jego życia jest dość zagmatwana, przez lata pomieszkiwał tu i tam, nie zawsze pod dachem. Pracował w różnych dziwnych miejscach, głównie jako kucharz. Życie rodzinne do sielskich nie należało, zdrowie również odmawiało posłuszeństwa. Wszystkie te ciężkie doświadczenia widać w jego piosenkach („Why is it so hard to make it in America”) oraz na jego twarzy, która prezentuje się mniej więcej tak:

W twarzy tej wiele osób doszukało się podobieństwa do Jamesa Browna. Nie tylko w twarzy z resztą, Bradley’a z reguły przedstawia się jako następcę Browna ze względu na jego ruch, głos i gatunki muzyczne z których czerpie (a jest to głównie Funk, Soul, Blues, R&B). Sam zainteresowany nigdy od tych porównań się nie odcinał, wręcz potwierdzał, że jako młodych chłopak jeszcze, specjalnie naśladował Browna przed telewizorem i że było to jego ogromna fascynacja. Co do samej muzyki, to bym już tak z tym podobieństwem nie przesadzała, choć momentami, to aż słychać tam Jamesa (ta sama maniera darcia ryja). Ale klimat piosenek jest troszkę inny, bardziej osobisty mam wrażenie i taki przejmujący. Tak, przejmująca, to jest chyba najlepsze określenie dla twórczości Bradley’a.

No to tyle gadania, a teraz słuchamy.

 

/a.

Trochę o centymetrach, o bliskości i o tym, czy rozmiar ma znaczenie.

Ponoć prawidłowy wzór na Mężczyznę Idealnego wygląda następująco:

mój wzrost + wysokość moich najwyższych szpilek + 1cm

Nigdy nie byłam dobra z nauk ścisłych, przyjęłam więc tylko do wiadomości, wykułam na pamięć i od tego czasu chodzę zawsze z centymetrem w torebce.

Natknęłam się ostatnio na pana, który wstrzelił się idealnie w widełki wszystkich panien. Nie mam pewności, czy swą twórczością (a w szczególności barwą głosu) wstrzelił się równie licznej grupie w gusta muzyczne. Mnie zdecydowanie tak.

Przed wami The Tallest Man on Earth:

Jak to zwykle u mnie bywa w przypadkach nagłej fascynacji jakimś wykonawcą, zgooglowałam w trybie natychmiastowym Wysokiego Pana i wyszukałam wiele ciekawych informacji.

Dowiedziałam się, że Wysoki Pan pochodzi z Szwecji i nazywa się Kristian Matsson. Dowiedziałam się, że ma żonę, która również ładnie śpiewa (pod uroczym pseudonimem Idiot Wind). Dowiedziałam się, że para czasem występuje razem i w końcu dowiedziałam się również, że można śpiewać aż do tego stopnia razem.